Spadł pierwszy śnieg dziś rano. Uwielbiam zimę, chłód, przenikający do szpiku kości zimny wiatr. Trzęsę się z zimna i patrzę wszystko pokrywa się białą kołdrą, miękką, lekką, za chwilę będą moje urodziny, a w operze zaczną grać Jezioro Łabędzie. Przyjdą święta, wtedy już prawie roczna Jadźka zacznie zbijać bombki na choince i budzić mnie o szóstej rano, bo przecież z zabawą nie można zbyt długo czekać, a już na pewno nie do dziewiątej. Tata ukatrupi karpie, mama zostawi mi wolną kuchnię i zacznie sprzątać. Szukam w tym całym bałaganie miejsca dla kogoś specjalnego, nie wiem gdzie go postawić, czy zostawić dodatkowe krzesło, czy to jeszcze za wcześnie na krzesło? A właściwie kiedy jest dobry czas miejsce na dodatkowe krzesło, półkę w szafie i w łazience? Kiedy jest czas na to całe zamieszanie jeśli brak mi czasu dla samej siebie? Nie rozumiem często tego pędu, do ustatkowania się, do tego samego adresu w dowodzie i tego samego nazwiska, nawet jeśli jest o niebo ładniejsze niż moja własne. Nie rozumiem dlaczego tracenie swobody uszczęśliwia ludzi, bycie z drugim człowiek jest najwspanialsza rzeczą jaka się może przydarzyć… na pewno… w którymś momencie naszego życia, ale jak zdecydować że to już ten moment? Kiedy przychodzi moment żeby porzucić mieszkanie z własnoręcznie pomalowanymi na rożne kolory meblami, z kiczowatą kuchnią w której wszystko jest starsze niż ten świat, gdzie żadna rzecz do siebie nie pasuje ale nikomu to nie przeszkadza, tak samo jak łazienka nie sprzątana od zbyt długiego czasu. Mieszkanie gdzie nie połowy niezbędnych do życia rodzinnego przedmiotów takich jak telewizor i działająca pralka i piekarnik stało się moim azylem. Za oknem rośnie drzewo, której pewno nocy wytnę bo mi zasłania dostęp do światła. Kiedyś dorosnę, na pewno, ale jeszcze nie teraz, na pewno nie teraz. Nie muszę nikogo gonić, dostosowywać się. Nie i już, będę szczęśliwa we własnym tempie.